Islandia w 7 dni plan podróży – zima 2022 (część 2)

O pierwszej części wyprawy przeczytacie TUTAJ.

Dzień 4

Jak już wiecie dzień zaczął się obiecująco, od kąpieli w dzikim gorącym źródełku Hrunalaug. Rozgrzani tym wspaniałym doświadczeniem ruszyliśmy na podbój Złotego Kręgu Islandii.

 

Pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę wodospadu Gulfoss, który ukazał się w całej swojej zaśnieżonej wspaniałości. Złoty wodospad jest jednym z żelaznych punktów na trasach wycieczek po Golden Circle, także spodziewajcie się tłumów współturystów 🙂

 

 

 

 

Obszar geotermalny Geysir i Strokkur 

Nie jest to miejsce, gdzie poczujecie więź z naturą i rozmarzycie się nad dziką Islandią 🙂 Jest to obowiązkowy punkt wszystkich wycieczek, nawet tych 1-dniowych z Rejkiaviku. Ale! To nie znaczy, że mimo wszystko nie warto tam pojechać! Myślę, że niewiele jest miejsc, gdzie z tak bliskiej odległości można podziwiać strzelający spod ziemi gejzer wodny, który zresztą wziął nazwę właśnie z tego konkretnego miejsca. Tuż obok jest też gigantyczne Visitor`s Center, gdzie można kupić całkiem fajne pamiątki, zjeść i napić się czegoś ciepłego.

 

 

 

Park narodowy Þingvellir 

Tutaj warto przeznaczyć sobie więcej czasu na spokojny trekking. Jest kilka bardzo dobre oznaczonych tras i kilka parkingów. Jest to miejsce wpisane na listę światowego dziedzictwa Unesco, położone na granicy dwóch płyt tektonicznych: Europejskiej i Północnoamerykańskiej. Będziecie mieli tutaj niepowtarzalną okazję przejść się po powierzchni ryftu Śródatlantyckiego i zajrzeć do słynnej szczeliny Silfra, gdzie amatorzy nurkowania szukają wrażeń i latem i zimą. Są tu wodospady, takie jak najbardziej kojarzony Oxarafoss, jeziorka, gdzie topiono skazane na śmierć kobiety (Drekkingarhylur), oraz zabytki historyczne, gdyż to właśnie tutaj gromadził się islandzki parlament. Jest tu sporo turystów, ale bardziej oddalone szlaki nie są bardzo popularne, także serdecznie ten park polecamy!

 

 

 

Zorza update: KP3, ale zawierucha za oknem

Tutaj w ogóle śmieszna historia. Muszę się przyznać, że mam problem ze zmianą planów. W sensie jak już coś zaplanuję, ciężko mi się odfiksować 🙂 Na nocleg wybraliśmy hotel w wdzięcznej nazwie Borealis Hotel, w opiniach gości było naprawdę dużo wpisów, że to dobre miejsce na obserwowanie zielonej pani. Także po rozpakowaniu się, super przyjemnej kąpieli w przyhotelowym jacuzzi wypełnionym wodą z geotermalnej studni, odpowiednim ustawieniu aparatu, niezrażeni pogodą za oknem, wybraliśmy się na polowanie. Wiedzieliśmy, że na Islandii pogoda jest zmienna, w jednym miejscu może padać, a w innym kusić bezchmurnym niebem (przynajmniej to sobie powtarzaliśmy). Właściciel przyuważył nas i zapytał ze zdziwieniem dokąd się wybieramy. Kiedy wyjawiliśmy nasze plany, nawet nie mrugnął (tu wielki plus dla niego!), tylko nas uprzedził, że TROCHĘ wieje.

Jak się domyślacie, na zewnątrz powitał nas totalny armagedon, zawieja śnieżna, widoczność zerowa, zaspy na ulicy. Ujechaliśmy jakieś 2 km i dusząc się ze śmiechu z tego TROCHĘ i z własnej głupoty, wróciliśmy do ciepłego jacuzzi 🙂

Dzień 5

Tunel lawowy Raufarhólshellir

Kolejny dzień przywitał nas deszczem, który w prognozie miał nam towarzyszyć cały dzień, także w poszukiwaniu atrakcji pod dachem, natknęliśmy się na możliwość wycieczki do tunelu lawowego. Był to wspaniały wybór i serdecznie go Wam polecamy, nie tylko w deszczowy dzień! Warto bookować wcześniej, bo grupy na dane godziny szybko się wypełniają, zwłaszcza kiedy pada i mało jest alternatyw. Ten powstały 5000 lat temu tunel warto oglądać zimą, czapy śnieżne powstałe przy otworach oraz lodowe stalagmity tworzą naprawdę kosmiczny klimat. Podobno często udzielane są tam śluby – sami zobaczcie dlaczego 🙂

Tego dnia wcześnie zjechaliśmy na nocleg, z racji nie rozpieszczającej nas pogody, i po raz kolejny dziękowaliśmy Islandczykom za miłość do saun i jacuzzi. Specjalnie dla nas właściciel wszystko nagrzał i przygotował – stanowczo można się od tego uzależnić 🙂

Zorza update: KP3, coś tam nam się wydawało, ale to jednak chyba nie było to….

Dzień 6

Nieoczekiwana wyprawa na półwysep Snaeffelsness

Nie planowaliśmy tego, ale obliczyliśmy, że spokojnie zdążymy skoczyć na półwysep i całe popołudnie spędzić w Reykyaviku. Zwłaszcza, że żadnych trekkingów nie przewidywaliśmy, a wszystkie poniższe atrakcje były dostępne z auta.

Klify Gerðuberg – ciekawa formacja, blisko drogi głównej, bez fajerwerków

 

 

Źrodełko wody mineralnej Olkelduvatn – w zasadzie taki żart, ale też blisko, woda smakuje jak nasz rodzimy Zuber z Krynicy Górskiej 🙂

 

 

Plaża Ytri Tunga z fokami – przepiękny widok na zatoczkę z fokami, do tego szkielet wieloryba na plaży, super miejsce na Insta foto!

 

 

 

 

Gatklettur- słynny łuk

 

 

 

Lóndrangar View Point

 

 

 

Jest coś prawdziwego w stwierdzeniu, że ten półwysep jest Islandią w miniaturze, widoki były rzeczywiście nieziemskie. Zdecydowanie było tu też mniej ludzi, być może z powodu zimowej aury.

Powrót do Reykiaviku

Po drodze marzyliśmy o tym, żeby wykąpać się jeszcze w wyjątkowych basenach naturalnych w Akranes, ale niestety okazało się, że w tygodniu są one czynne dopiero od 16.00, a ponieważ była dopiero 14.30, zdecydowaliśmy, że odwiedzimy to miejsce następnym razem.

 

W stolicy, po zakwaterowaniu się w hotelu, skierowaliśmy pierwsze kroki do słynnego kościoła, Hallgrímskirkja. A potem na pyszne jedzonko! To znaczy ja na pyszne jedzonko, bo Bartek na przystawkę postanowił pokatować się zgniłym rekinem, czyli hákarlem 🙂

 

 

I możecie się śmiać lub nie, ale Reykiavik już zawsze będzie mi się kojarzył z dobrą kawą. Jest to JEDYNE miejsce na wyspie (z odwiedzonych przez nas), gdzie nie podawali paskudnej rozpuszczalnej lury. Kierowani zapachem trafiliśmy do (notabene) polskiej kawiarni i wreszcie, wreszcie napawaliśmy się pysznym aromatem…

Dzień 7

Dzień ostatni, ale bardzo, bardzo intensywny!

Jesteśmy, jak się już domyśliliście, miłośnikami wulkanów, lawy i aktywności sejsmicznej, także wycieczka na niedawno wypluwający z siebie strumienie lawy wulkan Fagradalsfjal nie mogła nas ominaąć. Oczywiście skorupa była już stwardniała, ale gdzieniegdzie unosiły się smugi dymów spod powierzchni, a dłonią można było wyczuć szczeliny z uciekającymi gorącymi oparami. Niektórzy odważnie zapuszczali się głębiej do krateru, natomiast nie polecamy tego, na tamten moment słyszeliśmy o wielu wypadkach, kiedy pod nieostrożnymi turystami załamała się cienka warstwa lawowej skorupy…

 

 

 


Śnieg odciął nam drogę do Krísuvík, ale zamiast tego pojechaliśmy do Gunnuhver Hot Springs, gdzie podziwialiśmy kłęby pary wodnej wydobywającej się spod ziemi i termalne źródła. Ciekawostką jest, że nadal widać resztki zabudowań, po parze, która osiedliła się na ciepłej ziemi w latach 30-tych. To się nazywa adrenalina i życie na krawędzi 🙂

 

 

 


Nie mogliśmy pożegnać się z Islandią, bez ostatniej kąpieli w gorących źródłach…
Zrezygnowaliśmy z podobno przereklamowanej Blue Lagoon i zarezerwowaliśmy wstęp do Sky Lagoon, z możliwością skorzystania z ich 7-stopniowego rytuału oczyszczenia. Powiem tak… Jest to przyjemność droga, ale totalnie tego warta. Para unosząca się nad basenami sprawia, że czujemy się, jakbyśmy byli tam sami, widok z sauny jest niewiarygodny, a całość przepięknie wkomponowana w islandzkie nabrzeżne skały. Nie wiadomo gdzie kończy się natura, a gdzie zaczyna luksus…
 

 

 

Pytacie co z zorzą?

Dzięki późnemu wylotowi, udało nam się ją w końcu złapać… Na lotnisku 🙂 Oczywiście zdjęcie robione telefonem, nieostre, ale zawsze coś!

 

 

 

 

Poprzedni

Islandia w 7 dni plan podróży – zima 2022 (część 1)

Następne

Southwest USA 2023 – czyli witajcie na Dzikim Zachodzie! (Mesa Verde, Monument Valley, Kanion Antylopy)

2 komentarze

  1. Oko mniejsze

    Genialny artykuł! 😀

Skomentuj Oko mniejsze Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén