Cuda natury
Po dotarciu do kempingu Derwent Bridge, rozbiliśmy wieczorem namiot (staliśmy się mistrzami rozkładania namiotu po ciemku!) i poszliśmy spać. Nie przewidzieliśmy, że w nocy będzie 5 stopni, brrrrr…. Następnego dnia wybraliśmy jednodniowy trek (Mt Rufus – Platypus Bay – Shadow Lake) i ruszyliśmy w trasę. Nie da się opisać piękna dzikiej przyrody w tym parku, papugi i inne egzotyczne ptaki, splątane korzenie ogromnych drzew, piękne, spowite mgłą jeziora, zresztą zobaczcie sami:
Diuny i Wild wild west
Na zachodzie znowu poczuliśmy się jak nad Bałtykiem, urzekły nas diuny Henty Dunes, niestety pogoda nam nie dopisywała…
Mijane po drodze miasteczko Queenstown z pozoru wyglądało na opuszczone, dopiero po bliższych oględzinach można było dostrzec przemykających się nielicznych mieszkańców, łypiących na nas z zaciekawieniem. Miejsce sprawiało wrażenie miasteczka iście z amerykańskiego westernu, brakowało tylko bójki kowbojów pod saloonem 🙂
„Będziemy spać na plaży, będzie romantycznie”
Jadąc na zachód po południu, nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że jedziemy na koniec świata. Niesamowicie żółte słońce, które było już nisko nad horyzontem oślepiało nas, nadając całej okolicy niesamowicie pomarańczowy poblask.
Kiedy dotarliśmy na nasz „romantyczny” camping na plaży w Trial Harbour, wysłałam Bartka na górę, żeby upamiętnił to niezwykłe miejsce. Spojrzeliśmy na mapę dla pewności i dopiero wtedy zauważyliśmy, że przy brzegu zaznaczone całe mnóstwo wraków statków. Chmury wyciągały po nas swe rozczapierzone szpony, wiatr targał namiotem, a fale złowieszczo rozbijały się o skały. Było tak romantycznie, że aż nie do zniesienia. Poszłam spać do samochodu, a Bartek wkrótce dołączył pod pretekstem, że musi mnie pilnować 🙂
Następnego dnia musieliśmy już pędzić w stronę Launceston, nasz wakacje dobiegły końca. Zdecydowanie Tasmania jest najpiękniejszym i najdzikszym miejscem, jakie kiedykolwiek odwiedziliśmy!
Dodaj komentarz