O pierwszej część naszej wyprawy dowiesz się z poprzedniego wpisu…
Z kamerą wśród zwierząt
Opuściliśmy tereny wyżej położone i
pojechaliśmy na południe, do parku narodowego Udawalawe – swoją drogą, ani razu nie
udało nam się wymówić nazwy poprawnie 🙂
Uzbrojeni w aparat,
ruszyliśmy jeepem o 6 rano na bliskie spotkanie ze słoniami. Jak się
okazało, oprócz słoni zobaczyliśmy jeszcze mnóstwo innych zwierzaków –
dzieciaki były w siódmym niebie. Nie udało nam się tylko zobaczyć
lamparta…
Jeszcze bardziej egzotycznie, w drodze do lasu deszczowego
Najpiękniejsze,
naszym zdaniem, widoki na trasie czekały na nas w drodze z Udawalawe do
rezerwatu leśnego Sinharaja. Wijąca się wzdłuż pól herbacianych i upraw
kauczuku wąska droga biegła przez małe wioski, a rozpościerające się za
każdym zakrętem krajobrazy wywoływały u nas same „ochy” i „achy”.
Na
spacer w lesie deszczowym Sinharaja warto przeznaczyć sobie
przynajmniej pół dnia, zwiedza się z przewodnikiem. Uwaga na pijawki 🙂
Wracając
lub jadąc do Sinharaja wypatrujcie rozkopanych, ogrodzonych drewnianym
płotkiem fragmentów pól – to są właśnie kopalnie kamieni szlachetnych.
Niejeden Lankijczyk zainwestował cały swój dorobek w kupno ziemi i w
ulotne marzenie, że za sprawą kilku błyskotek odmieni się jego los…
„Mamo, kiedy dojedziemy nad ocean?”
Zwiedzanie zwiedzaniem,
słonie super, ale jedno pytanie powtarzało się już od kilku dni: Mamo,
kiedy dojedziemy nad ocean? Kiedy późnym południem dotarliśmy do
Mirissy, rzuciliśmy tylko walizki w pokoju hotelowym, przebraliśmy się w
kostiumy i pognaliśmy na plażę. Zachód słońca wcale nie wygonił dzieci z
wody, kiedy zrobiło się ciemno, bawiły się w przybrzeżnym piasku do
późnego wieczora. Jak to dobrze, że w Mirissie knajpki są usytuowane na
piasku, tuż przy brzegu 🙂
Następnego dnia do południa
również plażowaliśmy, zabawa w ogromnych falach była wyzwaniem, a
Krzysiowi porwało okularki, ale szczęście dzieci jest bezcenne!
Większość plażowych knajpek ma leżaki i deski do pływania na
wyposażeniu, także wystarczy coś zamówić i spokojnie odpoczywać 🙂
Weźcie
krem z wysokim filtrem, my smarowaliśmy się UV20 i spaliliśmy się na
skwarki. Słońce jest tam dużo bardziej palące niż w naszej części
świata.
Kolonialne Galle i okryta złą sławą plaża Hikkaduwa
Legenda
głosi, że kiedy Portugalczycy rozbili się na morzu, ich oczom ukazał się
w oddali ląd. Kiedy dopłynęli do niego, zobaczyli zieloną wyspę z
ciemnoskórymi tubylcami. Tubylcy, jak się można było domyśleć, nie byli
zachwyceni widokiem białych obcych, także zawieźli ich do króla, który
wtedy rezydował w Kandy. Król również słusznie wyczuł, że pojawienie się
obcych nie wróży nic dobrego, więc kazał im się zabierać skąd przyszli.
Oni zaczęli błagać, żeby pozwolił im zostać, obiecując, że zajmą tylko
tyle miejsca, ile zajmuje bycza skóra. Kiedy nieszczęsny król się
zgodził, rozbitkowie pocięli skórę na wąziutkie paseczki, ogrodzili
spory kawał terenu i wybudowali na cyplu fort, który nazwali Galle.
Niestety z racji okropnego upału (minusy zwiedzania w maju), nie spędziliśmy tam tyle czasu, ile chcieliśmy, oto kilka zdjęć:
Po
lunchu w Unawatunie (całkiem przyjemna plaża), pstryknięciu kilku fotek
z pseudo-rybakami moczącymi kije w wodzie, dotarliśmy do Hikkaduwy.
Zastanawialiśmy się długo, czy robić zdjęcia, skoro od co najmniej
kilkunastu lat nikt już w ten sposób ryb na Sri Lance nie łowi i na kije
wskakuje się tylko dla turystów, ale uznaliśmy, że bądź co bądź jest to
część tradycji i to, że damy komuś zarobić jest w zasadzie wspieraniem
miejscowego small business’u… Niestety aparat nam chwilowo
zaszwankował, także zdjęcia wyszły jak wyszły:
Hikkaduwa
była naszą bazą 2,5 dniowego odpoczynku i choć podobno w sezonie jest
głośna, zatłoczona i pełna rosyjskich turystów, poza sezonem była
miejscem spokojnym i idealnym do długich spacerów po plaży. Uciekające
spod nóg kraby pustelniki, śmieszne poskoczki mułowe, piękne muszelki i
przede wszystkim podpływające wczesnym rankiem na samą plażę ogromne zielone żółwie
zrobiły ogromne wrażenie na dzieciach 🙂
A plaża poza sezonem w Hikkaduwa wygląda tak:
W
odległości 50 m od linii brzegowej jest odradzająca się po tsunami z
2004 roku rafa koralowa. Jeśli jednak zamierzacie tam dopłynąć wpław, to
wybierzcie inny termin. Poza sezonem fale są olbrzymie, a ryzyko
rzucenia wami o skały zbyt duże. Można podpłynąć łodzią, ale przy
niespokojnej wodzie nie będzie to zbytnia przyjemność.
Życie po ogromnej tragedii z 2004 roku i żółwiowa iskierka nadziei
Jadąc
wzdłuż wybrzeża od Galle na północ nie sposób nie zauważyć śladów
zniszczeń, jakie wywołała fala tsunami z 2004 roku. Choć w jej wyniku
ucierpiała najbardziej Indonezja, Sri Lanka jest na drugim miejscu pod
względem liczby ofiar – zginęło prawie 40000 ludzi… Fala uderzyła z
rana w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, kiedy na wybrzeżu było nie
tylko wielu miejscowych, ale i turystów. Kiedy morze cofnęło się o
kilkadziesiąt metrów, ludzie zamiast uciekać, ruszyli na plażę zbierać
ryby i kraby… Nadpływająca z ogromną szybkością ponad 10 metrowa fala
wdarła się w głąb lądu, wykolejając napełniony ludźmi pociąg i niszcząc
wszystko na swojej drodze. Zdjęcia, które można zobaczyć w muzeum
tsunami (kawałek za Hikkaduwą), są bardzo przejmujące, nie brak też
drastycznych zdjęć ciał rannych i zmarłych. Muzeum założone zostało
przez Holenderkę, która postanowiła zebrać zdjęcia i wszelkie informacje
na temat tej wielkiej tragedii. Zwiedzanie jest bezpłatne, a wszelkie
dobrowolne datki idą na jedyny na Sri Lance szpital dla chorych na raka.
Tsunami
zabrało nie tylko wiele istnień ludzkich, zdewastowało także rafę
koralową i znacznie zredukowało populację żółwi. Odwiedziliśmy w
miejscowości Kosgoda centrum pomocy żółwiom, gdzie wolontariusze
opiekują się jajami i małymi żółwikami, a także leczą pokaleczone przez
sieci zwierzęta. Oto najsłodsze gady na ziemi:
Zaskakujące Kolombo i powrót do domu
Czytając blogi, na których większość osób zniechęcała do zwiedzania Kolombo, jechaliśmy tam trochę z musu. Przewrotnie jednak, miasto zrobiło na nas dobre wrażenie. Przepiękne parki i stara kolonialna część z imponującymi budynkami, ogromny, przypominający Partenon, pomnik upamiętniający odzyskanie przez Sri Lankę niepodległości, luksusowa nowoczesna nadmorska dzielnica, w której królują pięciogwiazdkowe hotele, aleja z pracami lokalnych artystów przy muzeum sztuk pięknych, to tylko niektóre ciekawe miejsca, które zobaczyliśmy. Kiedy zaskoczeni wyraziliśmy swoje zdziwienie kierowcy, ten odparł, że trafiliśmy na wyjątkowo dobry czas: weekendowe późne popołudnie, kiedy to miasto nie jest tak hałaśliwe, upalne i zakorkowane. Morał z tego taki, że każde miejsce ma swój czas, także jeśli macie wolne sobotnio-niedzielnepopołudnie, nie skreślajcie Kolombo ze swoich planów!
Acha, na lotnisko przeznaczcie sobie więcej czasu, nawet jeśli odprawiliście się przez internet. Skanowanie bagaży odbywa się ze 4 razy, boarding jest na godzinę przed odlotem, a ruch jak na Marszałkowskiej 🙂
O naszym subiektywnym TOP 10 atrakcji na Sri Lance przeczytacie tutaj!
Hotele:
Ceny różnią się tak bardzo w zależności od sezonu, że nie ma sensu podawać, ale poniżej nasze opinie, może komuś pomogą w podjęciu decyzji:
Udawalawe – Niwahana Resort http://udawalawahotelniwahana.com
Hotelik mocno średni, ale bardzo blisko wejścia do parku narodowego. Koniecznie proście o pokoje na piętrze, będziecie wtedy mieli piękny widok na zachód słońca, kolory jak z Photoshopa gwarantowane! Brak lodówki, WIFI w części wspólnej, śniadanie do stolika standardowe, łazienka przestronna, robactwa nie widzieliśmy.
Mirissa – Randiya Sea View Inn http://www.randiyaseaviewinn.com/
Hotel z widokiem pod warunkiem, że weźmiecie pokój na 2 piętrze. Ogromna łazienka, łóżka z moskitierami, przyjemny balkonik. Plaża po przejściu przez ruchliwą ulicę. Śniadanie takie jak wszędzie, ale przepyszne soki. Lodówka, WIFI 🙂
Hikkaduwa – Hotel Lanka Super Corals http://www.hotellankasupercorals.com
Sprawiający wrażenie nieco nagryzionego zębem czasu ogromny hotel. Przyjemny basen, piękny widok z balkonu, lodówka w pokoju, czajnik z możliwością zrobienia sobie herbaty i kawy, i nadmiar obsługi 🙂 Bufet śniadaniowy przepyszny i bardzo różnorodny, obiady już nie do końca, choć były i dania lankijskie i tzw. kuchnia fusion. WIFI działąjące praktycznie tylko na parterze.
Informacje praktyczne:
-Sezon
dzieli się na Sri Lance na 2 strefy, wybrzeże południowe najlepiej
odwiedzić od grudnia do marca, a wschodnie od lutego do września. My
byliśmy w porze monsunu majowego, ale oprócz popołudniowych burz i
ogromnych fal, w zasadzie chwaliliśmy sobie wszechobecne pustki i
nielicznych turystów. Moja rada jest taka: jeśli nastawiacie się na
plażowanie, wybierzcie miesiące tuż na obrzeżu high season, jeśli
natomiast nastawiacie się na zwiedzanie, zdecydowanie spróbujcie poza
sezonem 🙂
-Na
Sri Lance za wszystko daje się napiwki, także pamiętajcie o tym 🙂
Średnie „stawki” na 2016 rok to np: 100 LKR za wniesienie bagażu do
pokoju, 200-500 LKR za oprowadzenie po danej atrakcji (nawet jeśli
płacicie za wstęp), zdjęcie z rybakami 500-1000 LKR, w zależności od
umiejętności negocjacyjnych 🙂
-O ile podróżując gdziekolwiek zawsze trzeba mieć głowę na karku, trzeba pamiętać, żeby na plaży uważać szczególnie. Raz zdarzyła nam się próba oszustwa przy rachunku, i było to właśnie w plażowej knajpce. Poza tym trzeba uważać na długowłosych chłopców obwieszonych bransoletkami, którzy uprawiają najstarszy zawód świata, a także pilnować swoich rzeczy na plaży. Poza sezonem było dość spokojnie, ale nasz kierowca wspominał, że w sezonie bywa różnie…
Dodaj komentarz